- Mecz Gwiazd to spotkanie zdecydowanie różniące się od spotkań ligowych, ponieważ jest to widowisko podporządkowane publiczności i temu, by promować naszą dyscyplinę sportu – mówi Filip Dylewicz, skrzydłowy Trefla Sopot.
Piotr Ciszek: Czym jest dla Pana występ w Meczu Gwiazd Tauron Basket Ligi?
Filip Dylewicz:
Bardzo ważny jest występ w meczu, do którego zawodnicy są wybierani
przez kibiców, którzy mogą ocenić i docenić graczy. Cieszę się, że w
głosowaniu do najbliższego Meczu Gwiazd jestem bardzo wysoko i mój wkład
w koszykówkę, w wyniki Trefla Sopot jest zauważony. Mecz Gwiazd to
spotkanie zdecydowanie różniące się od spotkań ligowych, ponieważ jest
to widowisko podporządkowane publiczności i temu, by promować naszą
dyscyplinę sportu.
Jaka jest według Pana definicja gwiazdy?
-
Gwiazdą dla mnie jest gracz, który oprócz ponadprzeciętnych
umiejętności indywidualnych i predyspozycji sportowych jest też osobą,
która jest w stanie kreować innych zawodników swojego zespołu. Może
wziąć ciężar gry na swoje barki, ale również pomaga swojemu zespołowi
rozwijać się w różnych kierunkach. Gwiazda powinna wyróżniać się
szczególnie na boisku, ale także poza nim i być rozpoznawalna nie tylko w
swoim klubie czy mieście.
Jak przyciągnąć kibiców na Mecz Gwiazd?
-
Muszą to być wszelkiego rodzaju zabiegi marketingowe, jak choćby
występy gwiazd muzyki, ale i innych osób mogących umilić ten czas nie
tylko koszykarsko, ale również w inny sposób. Oczywiście także w samym
meczu powinno wystąpić 24 zawodników, którzy naprawdę najbardziej
wyróżniają się w lidze.
Dlaczego powinien Pan znaleźć się w składzie Północy na Mecz Gwiazd?
-
Każdy kibic biorący udział w tym głosowaniu ma własny odbiór i własne
zdanie na temat mojej osoby i mojej gry. Będę wdzięczny za każdą ilość
głosów i jestem bardzo szczęśliwy, że tyle głosów już udało mi się
uzbierać i że nie tylko ten sezon, ale i całe lata pracy zostają
docenione przez kibiców i jest duża szansa, że wystąpię w tym meczu.
Czy występ w Meczu Gwiazd ma jakiś wpływ na przebieg kariery?
-
Myślę, że występ w takich meczach ma niewielki wpływ na karierę czy
dalszy rozwój graczy, choć znalezienie się w składzie na Mecz Gwiazd
może mieć pozytywny efekt i motywować do dalszej pracy. Jednak jest to
przede wszystkim wyróżnienie dla gracza w danym sezonie.
Pamięta Pan szczególnie któryś z poprzednich Meczów Gwiazd?
-
Na pewno mój pierwszy mecz był wyjątkowy. Był to pierwszy sygnał
dostrzeżenia mojej osoby przez publiczność nie tylko trójmiejską ale i z
całej Polski. Na kolejnych meczach też pojawiałem się z przyjemnością,
ponieważ nieczęsto mogę się spotykać z moim kolegami w sezonie. Te mecze
są nie tylko okazją do rywalizacji ale i spotkań.
Jak wyglądały początki Pana kariery?
-
Moje koszykarskie początki sięgają 1993 roku. Wszystko zaczęło się za
namową mojej babci, która pracowała w Astorii Bydgoszcz. Często chwaliła
się swoim wnukiem, który był dość wysoki i za namową trenerów kadetów
Astorii trafiłem na pierwszy trening. Początki były bardzo ciężkie, gdyż
znalazłem się w grupie chłopaków, którzy nie tylko trenowali razem, ale
chodzili także do tej samej szkoły podstawowej do specjalnej klasy o
profilu koszykarskim. Na początku różnica między ich umiejętnościami a
moimi była gigantyczna i pamiętam, że wiele osób śmiało się wtedy z
moich poczynań. Podłapałem jednak „bakcyla”, spodobało mi się to,
zmieniłem szkołę oraz trafiłem do klasy sportowej i wszystko zaczęło
nabierać większego tempa.
Co decydowało o tym, że wybrał Pan koszykówkę?
-
Pierwszym moim sportem klasycznie była piłka nożna – byłem bramkarzem.
Jednak nie była to dyscyplina sportu przypisana mi, gdyż byłem
przeciętnym bramkarzem. Później spróbowałem kajakarstwa za namową mojego
brata, który uprawiał ten sport i był całkiem niezły. Jednak w
ówczesnych czasach nasza rzeka – Brda nie należała do najczystszych i po
dwóch kąpielach stwierdziłem, że ten sport również nie jest dla mnie. I
jak się okazało, do trzech razy sztuka – kolejna była koszykówka i tak
już zostało do dziś. Uwielbiałem także jazdę na rowerze. Bardzo dużo
czasu spędzałem, niszcząc swój rower, który dostałem na przyjęcie,
majsterkując przy nim i jeżdżąc po okolicy, między innymi na ryby, co
swego czasu było moim hobby, i dość dużo wędkowałem. Później przyszła
koszykówka i wyjazd do Trójmiasta i zabrakło już czasu, by kontynuować
którąś z tych pasji.
Co jest najtrudniejsze w byciu zawodowym koszykarzem?
-
Samozaparcie, zawodowy sport to wiele wyrzeczeń. Często można usłyszeć
opinię, że pracujemy po parę godzin dziennie, jednak gdyby tego
spróbować, jest to naprawdę ciężkie. Trenujemy niemal codziennie, czy
jest to sobota czy niedziela, czy święta. Jeśli chodzi o konkretne
elementy koszykarskiego rzemiosła, to nie ma zawodnika idealnego i każdy
element koszykówki jest trudny. Niektóre przychodzą trudniej, niektóre
ciężej, a niektóre w ogóle – jak obrona w moim przypadku.
Jakich słów użyłby Pan, aby określić siebie jako koszykarza?
-
Ciężko jest mi scharakteryzować samego siebie. Każdy zawodnik powinien
być oceniany przez kolegów z zespołu, przeciwników i kibiców i myślę, że
przez wszystkie lata wiele osób mogło wyrobić sobie opinię na mój
temat.
Która z wielu efektownych akcji tego sezonu TBL zapadła Panu najbardziej w pamięci?
-
Na początku sezonu wydawało mi się, że jednym z najefektowniej
grających zawodników będzie były gracz Trefla, Jamelle Horne. Dysponuje
niesamowitym wyskokiem i niejednokrotnie pokazywał na co go stać.
Pamiętam akcję w meczu przeciwko Enerdze Czarnym, kiedy po niecelnym
rzucie w niesamowity sposób zakończył akcję, dobijając piłkę.
Czym jest dla Pana koszykówka?
-
Pierwszym skojarzeniem z hasłem koszykówka jest moje życie, ponieważ od
kilkunastu lat jestem w tym sporcie i moje życie kręci się wokół niego.
Hip-Hop, Rap i koszykówka – to dobre połączenie?
-
Nie koncentruję się na muzyce, która leci na przykład podczas meczów
czy na rozgrzewce. Jestem jednak graczem nieco starszego pokolenia i
niekoniecznie w hip-hopie znajduję kilka utworów, przy których
mobilizuję się. „Ładuję się” do meczów nieco lepiej. Na ostatnich dwóch
meczach Trefla leciało nieco więcej takich utworów. Rewelacyjny okazał
się utwór Puffa Daddy’ego z ścieżki dźwiękowej do Godzilli (Come with me
z motywem gitarowym z utworu Kashmir Led Zeppelin - przyp. red.).
Bardzo dobre są także utwory zespołu Metallica, na przykład Enter
Sandman.
źródło: http://meczgwiazd.plk.pl
fot. sport.trefl.com