Wybierz miasto
Sport Logowanie / Rejestracja
Znajdujesz się w ogólnopolskim wydaniu.

Nadzieje wielkie jak zwykle, przegramy jak zawsze?

2012-10-16

Mecze Polski z Anglią zawsze przebiegają według tego samego schematu: wiara, że tym razem ich ogramy, bo są słabi jak nigdy, a i tak kończy się porażką oraz zawiedzionymi nadziejami.

Anglicy to największy piłkarski koszmar Polaków. To nie Niemcy, Włosi czy inni Hiszpanie ostatnimi laty pozbawiali nas złudzeń równie często co dumni synowie Albionu. I choć Anglicy już dawno wypadli ze ścisłej czołówki najsilniejszych drużyn na świecie, to dla nas są przeszkodą nie do przeskoczenia. Wygrać z nimi w meczu o punkty udało się Irlandii Północnej, cztery lata temu z Euro wykopali ich Chorwaci, ale my w bezpośrednim starciu możemy jedynie dalej wspominać mityczny już mecz sprzed 40 lat na Wembley. W tym tekście zwycięskiego remisu, który dał nam awans na Mundial'74, dnia konia Jana Tomaszewskiego i farfocla Jana Domarskiego wspominać nie zamierzamy, bo to dla nas kompletna prehistoria. Dorastaliśmy w latach 90-tych, kiedy fakt, że Polska kiedyś miała świetną ekipę zahaczał o sferę legend i baśni, a Polska brała w dupę we wszystkich możliwych eliminacjach. I zawsze od Anglii - wszystkie losowania do kolejnych mistrzostw świata czy Europy nie miały w pewnym momencie sensu, bo z pierwszego koszyka i tak dostawaliśmy Angoli. Wyniki zawsze wyglądały tak samo: u siebie remis, na wyjeździe w plecy. Powspominajmy zatem te epickie i nierówne boje! Może przypomnicie sobie, na czym wypłynął Marek Citko, kto swoim strzałem rozśmieszył Anglię, kiedy Szpakowski krzyczał "Aj, Jezus Maria", kiedy zamieszki na trybunach były ciekawsze niż to, co się działo na boisku i co by się stało, gdyby Radosław Gilewicz trochę bardziej urósł. Przy okazji dissujemy TVP, która z bliżej nieznanych powodów usuwa z zasobów YouTube stare mecze i musimy bazować na zagranicznych źródłach - go eat shit!

13 LISTOPADA 1991, Poznań
POLSKA - ANGLIA 1:1 Szewczyk - Lineker

Tego meczu też nie pamiętamy, ale warto zwrócić na niego uwagę ze względu na ostatniego gola, jakiego wbił nam kat Polaków - Gary Lineker, który w sumie karał nas sześć razy. Na Mundialu w Meksyku w 1986 roku sam wygrał dla Anglii mecz już w pierwszej połowie, strzelając nam trzy bramki. Potem trafiał też w eliminacjach do Mundialu'90 oraz w najbardziej chyba bolesny sposób karcąc nas w meczu awans do Euro'92. Polacy prowadzili po rzucie wolnym uderzonym przez Romana Szewczyka i kiedy wydawało się, że ten rykoszet da nam pierwszy, historyczny awans do Mistrzostw Europy, Lineker zapiął nam bramkę z nożyc na 12 minut przed ostatnim gwizdkiem. To nie będzie pierwszy raz, kiedy Polacy tracili zwycięstwo nad Anglią w samej końcówce meczu.

29 MAJA 1993, Chorzów
POLSKA - ANGLIA 1:1 Adamczuk - Wright

Ten mecz był początkiem koszmaru, jakim stał się udział Polaków w eliminacjach do mundialu w USA w 1994 roku. W masakrycznej z dzisiejszego punktu widzenia grupie z Holandią, Anglią, Norwegią i Turcją Polacy nie mieli nic do powiedzenia, ale na mecz ze stałymi rywalami potrafili się zmoblizować. Jeszcze poważniej spotkanie potraktowali polscy kibice, którzy nie potrafili znieść faktu, że w Europie najwyżej ceni się angielskich chuliganów i postanowili przywitać ich godnie i w swoim stylu. Na początku lat 90. nie było większych zakapiorów na trybunach niż Polacy i Anglicy, więc krzesełka i ławki latały w powietrzu, a Stadion Śląski po meczu nadawał się do gruntownej odnowy. Na boisku prowadziliśmy po przedziwnym lobie zapomnianego dzisiaj Dariusza Adamczuka i wydawało się, że w końcu pogonimy tych Anglików, którzy nic specjalnego nie prezentowali. Niestety, Marek Leśniak postanowił zapisać się na kartach polskiej piłki najsłynniejszą niewykorzystaną sytuacją sam na sam. Fatalny kiks bramkarza angielskiego Woodsa, polski napastnik dostaje patelnię, z którą może zrobić wszystko i NIE MA. Komentarz Dariusza Szpakowskiego "Aj Jezus Maria" to jedyne, co mogło przyjść do głowy po takiej secie. Takich okazji do zdobycia gola mieliśmy więcej, a zemściły się one na siedem minut przed końcem. Moment nieuwagi w obronie, centra w pole karne i Ian Wright pakuje piłkę do naszej bramki. I znowu się nie udało - w rewanżu na Wembley zostaliśmy rozniesieni 3:0.

9 PAŹDZIERNIKA 1996, Londyn
ANGLIA - POLSKA 2:1 Shearer 2 - Citko

Kultowy mecz z czasów dzieciństwa i ciężko uwierzyć, że to minęło już 16 lat. Do cholery, tam grał jeszcze Marek Saganowski, który wtedy nie skończył nawet osiemnastki! Polacy grali wtedy świetnie i naprawdę zdominowali (nie zmyślamy!) rywala. Przegrali jednak w sposób najbardziej frajerski z możliwych, tym bardziej, że objęliśmy prowadzenie po bramce strzelonej już w 7. minucie przez Marka Citkę. Piłkę dogrywał mu zmarły w marcu tego roku Henryk Bałuszyński, a piłkarz Widzewa w takich sytuacjach nie przebaczał. Była to trzecia bramka strzelona przez Citkę w przegranym meczu po trafieniach w barwach Widzewa w Lidze Mistrzów przeciwko Borussii Dortmund i Atletico Madryt. To wystarczyło do tego, żeby opinia publiczna zwariowała na jego punkcie. Został wybrany najlepszym sportowcem Polski w konkusie TVP przed medalistami olimpijskimi z Atlanty, wszyscy zbierali jego czteroczęściowy plakat z Bravo Sport, a cały naród żył sprawą transferu do Blackburn Rovers. Niebywale zdolny piłkarz wielkiej kariery jednak nie zrobił, w rok później rzeźnicy z polskiej ligi przecięli mu Achillesy i Citko już nigdy nie wrócił do dyspozycji z jesieni 1996 roku. A rządził na Wembley z Piotrem Nowakiem wtedy tak, że tylko jedna osoba mogła zawalić nam mecz. I był nią niestety bramkarz Andrzej Woźniak. Po fenomenalnym występie przeciwko Francji, kiedy został obwołany Księciem Paryża, w Londynie dał po prostu ciała. Przy pierwszej bramce Shearera pobiegł gdzieś w maliny, a przy drugim strzale angielskiego napastnika po błędzie obrony już nie miał czego zbierać. Po spotkaniu został wielki żal, bo szansa na ogranie ówczesnych półfinalistów Euro była ogromna. To był jak się okazało jedyny dobry mecz kadry za drugiej kadencji Antoniego Piechniczka - w rewanżu w Chorzowie przegraliśmy 0:2 i to wystarczy za cały komentarz. Kiła, mogiła, średniowiecze - na Polaków nie dało się w tym meczu patrzeć, a bramki strzelali nam ponownie Shearer i Sheringham.

27 MARCA 1999, Londyn
ANGLIA - POLSKA 3:1 Scholes 3 - Brzęczek

Mecz, który rozwiał magię Janusza Wójcika jako selekcjonera, który poprowadzi nas do awansu na wielką piłkarską imprezę. Do sędziego nie można było zadzwonić albo opchnąć mu podróbę Rolexa w zamian za korzystny rezultat, tu trzeba było grać na poważnie. Wójt wyszedł więc siedmioma obrońcami i bronił bramki. Nasze próby ofensywne były momentami śmieszno-żałosne, zwłaszcza gdy Mirosław Trzeciak strzelił na bramkę Davida Seamana z połowy boiska. To był strzał, który rozśmieszył Anglię, ale wokół tego meczu było więcej akcji, które mimo upływu czasu ciągle nas śmieszą. TVN dysponował wtedy niezwykle biednym serwisem sportowym i pamiętamy jak dziś, gdy poprosili tam wróżkę Józefinę Pellegrini o wytypowanie rezultatu. Ta coś pogadała "brzęczy mi coś tutaj, brzęczy, ach ten Brzęczek!", no i miała rację! Jeden z najmniej kreatywnych rozgrywających w historii polskiej piłki strzelił bramkę, ale w ogólnym rozrachunku nic to nie dało wobec hat-tricku Paula Scholesa. I sprawy nie zmienił faktu, że jedną z bramek rudy strzelił niezgodnie z przepisami, bo ramieniem.

8 WRZEŚNIA 1999, Warszawa
POLSKA - ANGLIA 0:0

To była kolejna ogromna szansa na wywalenie Anglików z wielkiej imprezy. Goście przyjechali do Warszawy z nożem na gardle - musieli z Polską wygrać, remis w ogóle ich nie urządzał, bo nasi mieli w zapasie jeszcze jeden mecz ze Szwedami. Dobry występ wisiał w powietrzu, a atmosfera, jaką Wójcik wywołał publikując tuż przed meczem książkę "Janusz Wójcik i jego biało-czerwoni", miała udzielić się piłkarzom. I znowu zabrakło niewiele! Juskowiak nie wykorzystał stuprocentowej sytuacji strzałem głową, a Radosław Gilewicz (była w kadrze kiedyś taka atrapa napastnika, która w reprezentacji nawet ani jednej bramki nie zdobyła) miał za krótkie nóźki, żeby dobiec do bramki i konkretnie w nią uderzyć. Najbliżej rozstrzygnięcia na naszą korzyść był David Batty, który ewidentnie sabotował poczynania Anglików. Tu uderzył samobójczą główką w słupek, tam dostał czerwoną kartkę. Po końcowym gwizdku zapanowała euforia, ogłaszano zwycięski remis i zapowiadano awans do baraży Euro 2000. W Sztokholmie ze Szwedami czekał nas jednak tradycyjny dzwon i na sukces w futbolu musieliśmy poczekać jeszcze dwa lata. Do mundialu w Korei i Japonii udało się jednak awansować pewnie tylko dzięki temu, że nie mieliśmy Anglików w grupie.

Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)

Dodaj do:
  • Wykop
  • Flaker
  • Elefanta
  • Gwar
  • Delicious
  • Facebook
  • StumbleUpon
  • Technorati
  • Google
  • Yahoo
Komentarzedodaj komentarz

Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Brak komentarzy.

video
FB dlaMaturzysty.pl reklama