Wybierz miasto
Sport Logowanie / Rejestracja
Znajdujesz się w ogólnopolskim wydaniu.

Rentgen: Maciej Zieliński (cz.2)

2011-12-20

Słynna lewa ręka, 69-krotny reprezentant Polski, ikona koszykarskiego Śląska Wrocław, w którego barwach rozegrał ponad 500 spotkań i zdobył 8 tytułów mistrza Polski. Jedyny taki numer 9 – Maciej Zieliński w jedynym takim wywiadzie.

PRZECZYTAJ PIERWSZĄ CZĘŚĆ WYWIADU Z MACIEJEM ZIELIŃSKIM >>

fot. maciejzielinski.infodlaStudenta.pl: Czy jesteś sentymentalny? Zdarza Ci się oglądać swoje stare mecze czy jednak obecne życie prezesa, a teraz już posła, to całkowicie nowy etap w Twoim życiu?

Maciej Zieliński: Nawet gdybym lubił je oglądać, to nie mam za bardzo do nich dostępu. Ostatnio podesłano mi spotkanie Polska – Litwa z 1996 roku – ktoś odnalazł ten mecz, obejrzałem go i wiele rzeczy sobie przypomniałem – nasze radosne i młode twarze oraz przede wszystkim klasyczny wąs Andrzej Pluty (śmiech). Rozmawiałem niedawno z Piotrkiem Szybilskim, który jak się okazało, ma nagrane na kasetach nasze mecze z Mistrzostw Europy w Barcelonie i poprosiłem go, żeby jak najszybciej przegrał je na płyty. To był kawał mojego życia i od czasu do czasu fajnie sobie to wszystko powspominać.

Z którymi zawodnikami (zwłaszcza zagranicznymi) starego Śląska jeszcze utrzymujesz kontakt?

W miarę możliwości staram się czasem pogadać. Z Dainiusem Adomaitisem na bieżąco rozmawiamy telefonicznie, wspomniany już Piotr Szybilski bardzo się teraz ucieszył, że zostałem posłem i już szykuje się na spotkanie w Warszawie. Bardzo pomaga w tych kontaktach Facebook – dzięki niemu wiem, co się dzieje u Joe McNaulla i Keitha Williamsa.

A z Andrejem Urlepem?

Ostatnio zaprosiłem go do nas na inaugurację sezonu i przyjechał, ale nie nazwałbym tego jakimś szczególnym utrzymywaniem kontaktu. Trener Urlep przebywa jednak dość często we Wrocławiu i na pewno będzie jeszcze okazja usiąść i porozmawiać.

Zrobimy teraz krótkie „naj” z twoich czasów gry w Śląsku. Najlepszy zawodnik, z którym grałeś we Wrocławiu to…

Najlepszy zawodnik… (długie zamyślenie). To bardzo ciężkie pytanie, nigdy nie patrzyłem pod kątem osiągnięć na poszczególnych graczy, z którymi występowałem…

To może zawodnik, z którym grało Ci się najlepiej? O którym wiedziałeś, że na parkiecie mówicie jednym językiem?

Nam ogólnie udało się stworzyć w Śląsku drużynę, gdzie ze wszystkimi bardzo dobrze mi się grało, ale jeśli mam wybrać tego jednego… Na tę chwilę wybieram Miglinieksa, bo Ray był kapitalnym rozgrywającym i jak mało kto myślał na boisku.

Najbardziej pokręcony gość z tamtych lat?

Hehe, tu mi przychodzi do głowy Pero Vasiljević, nasz Australijczyk. Tak, on był dość śmiesznym gościem.

Najlepszy amerykański gracz, z którym występowałeś w Śląsku? Williams, O'Bannon, Greer?

To znaczy Williams był jednym z pierwszych graczy z USA, którzy grali w Śląsku. Jak na tamte czasy był dużą gwiazdą, zdobywał sporo punktów. Ale ja myślę, że O'Bannon i przede wszystkim Greer prezentowali naprawdę wysoki poziom. Charles rewelacyjnie grał w play-offach w 2000 roku, a Lynn prezentował się świetnie cały sezon, kiedy z nami był. Dobry był też Harold Jamison, ale on miał problemy z wracaniem z urlopów.

fot. maciejzielinski.infoCzy uważasz, że Śląsk, w którym grałeś, był najlepszym w historii?

My mieliśmy okres, kiedy mistrzostwa Polski zdobywaliśmy seryjnie, natomiast nie jestem też jakimś wielkim fanem, który lubi zagłębiać się w przeszłość i stare statystyki. Oczywiście mam świadomość, że przed nami klub również odnosił wielkie sukcesy. Trzeba jednak pamiętać o tym, że koszykówka się zmienia i ciężko porównywać czasy, kiedy grał Mieczysław Łopatka do tych, kiedy grałem ja. Wydaje mi się jednak, że on ze Śląskiem i jako zawodnik, i jako trener miał największe osiągnięcia.

Dziś jesteś symbolem wrocławskiej koszykówki, ale czy mogło zdarzyć się tak, że mogłeś odejść ze Śląska? Były jakieś poważne oferty z zagranicy? Polskie kluby też pewnie kusiły, ale o tym raczej się nie mówiło...

Miałem bardzo konkretną propozycję z Niemiec od RheinEnergie Kolonia w 2003 roku. Z polskich klubów ofertę złożył mi niegdyś Trefl Sopot, ale mnie tu było zawsze dobrze, więc zostawałem we Wrocławiu.

Widujesz się czasami z Grzegorzem Schetyną?

No tak, czasem się spotykamy.

Dobrze wspomina czasy prezesury w Śląsku?

Oczywiście, że dobrze. Dlaczego miałby wspominać ją źle? (śmiech) Emocje wokół niego są może ostatnio napięte, ale nikt nie zaprzeczy, że to właśnie, kiedy on był prezesem, Śląsk osiągał największe sukcesy. Przynajmniej w tej najnowszej erze.

Czas na pytanie, na które to odpowiedź bardzo nas nurtuje. Czy wiesz może, dlaczego prezes Schetyna zwolnił swego czasu włoskiego trenera Piero Bucchiego? My nie wiemy: zespół pod jego opieką grał bardzo dobrze, a wyleciał po jednej, niewiele znaczącej porażce.

Tego to się chyba nikt nigdy nie dowie (śmiech). Ja też nie wiem. Wygraliśmy z Maccabi, przegraliśmy jeden mecz w Eurolidze i w polskiej lidze, no i Bucchi poleciał. Mnie on się bardzo podobał nie tylko jako szkoleniowiec, ale i jako osoba – to był człowiek z dużą klasą. Miał znakomite podejście do każdego zawodnika, a my jako drużyna mieliśmy wyniki. Trener Urlep to np. również dobry trener, ale bardzo szybko potrafił zmienić się w furiata.

A Muli Katzurin?

Bardzo rozluźniony facet, ale też miał swoje wymagania.

Jasmin Repesa?

Repesa... (śmiech) To w ogóle była radosna postać.

Jak to się stało, że wtedy pomimo bardzo silnego składu z Einikisem i Fietisowem, nie udało się odnieść sukcesu w Eurolidze?

Też się nad tym zastanawiałem, bo Gintaras później przecież grał kapitalnie w Sopocie i to głównie dzięki niemu Prokom pokonał nas w finałach w 2004 roku. Grał w CSKA i grał dobrze, przyszedł do Śląska i nie grał dobrze, odszedł ze Śląska i znowu grał dobrze. A Fietisow? Nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać, ale okazało się, że to bardzo miły i sympatyczny gość. Fieta miał jednak bardzo poważne problemy z kolanem i po każdym meczu musiał przejść zabieg punkcji oraz trochę odpocząć. A jak przyszedł trener Urlep, to u niego odpoczynku nie było (śmiech)

***

Jako koszykarz na poziomie klubowym możesz na pewno czuć się spełniony, ale na poziomie reprezentacyjnym czegoś chyba zabrakło... 7. miejsce na Mistrzostwach Europy w Hiszpanii w 1997 roku było sukcesem, ale czy można było pokusić się o coś więcej?

Ja jak każdy sportowiec chciałem przede wszystkim zagrać na olimpiadzie. Nie wyszło, tak jak z występem na mistrzostwach świata... Wtedy w Barcelonie prawie nam się udało, byliśmy bardzo blisko wygranej z Grekami w ćwierćfinale, a wtedy pojechalibyśmy na te mistrzostwa. Występu na tych dwóch imprezach bardzo mi brakuje, ale takie już jest życie.

Dało się wyczuć w kadrze jakieś podziały? Gracze z jednego klubu trzymali się razem, a unikali innych?

Nie, myśmy się wszyscy lubili. Na pewno nie było tak, że ktoś był z Włocławka i się do niego nie odzywaliśmy (śmiech). Byliśmy i dalej jesteśmy kolegami.

A czy któryś z trenerów, z którym pracowałeś w reprezentacji miał papiery na to, żeby być lepszym od tych, których spotkałeś w klubie? Kilku ich się przewinęło oprócz Eugeniusza Kijewskiego – Kowalczyk, Szczubiał, Langosz, Aleksandrowicz...

W ogóle bardzo ciężko jest porównać trenera kadry do trenera klubowego. Trener reprezentacji spotyka się z drużyną sporadycznie i musi zmontować dobrą ekipę niemal bez wspólnych treningów. Ale raczej nie.

Sam nie myślałeś o tym, żeby zostać w koszykówce jako trener?

Nie, bo to bardzo niewdzięczna rola. Kiedy w zespole coś nie wychodzi, to zawsze pierwszy zwalniany jest trener, a czasami słaba gra drużyny wcale nie wynika z jego winy. Wiadomo: trener przygotowuje jakąś taktykę, mówi zawodnikom, co ma robić, a oni tego nie robią, przegrywa się mecz i wyrzuca się właśnie jego. Dla mnie to dziwne, ale to wszędzie tak funkcjonuje. Gdybym został trenerem i zawodnicy nie robili tego, co chcę, to ja bym ich przecież pobił (śmiech). Dlatego nigdy nie chciałem nim zostać.

Kogo w takim razie widziałbyś jako najlepszego kandydata na trenera polskiej reprezentacji? Były z tym niesamowite przeboje, swego czasu nawet nikt nie chciał nim zostać. Twojemu „przyjacielowi” z boiska Igorowi Griszczukowi nie powiodło się za bardzo w tej roli... Teraz jest Pipan, czy to znaczy, że tylko trenerzy z zagranicy u nas się liczą?

Przez długi czas było tak, że poza Kijewskim mało kto się utrzymywał. Mamy wielu polskich młodych trenerów, którzy praktycznie nie mają się od kogo uczyć. W USA organizowane są dla nich obozy, gdzie wiedzę przekazują im tacy ludzie jak Bobby Knight. U nas wygląda to tak, że ludzie boją się, że ktoś podbierze im ćwiczenia albo wygryzie z pracy. Mało kto chce się dzielić swoim doświadczeniem.

A czy wy się naprawdę nie lubiliście we dwóch z Igorem Griszczukiem czy to była raczej taka gra nakręcana przez media?

Ja zawsze wychodziłem z założenia, pewnie tak jak Igor, że na boisku nie ma kolegów. My się tam okładaliśmy, natomiast spotykaliśmy się też przy okazji Meczów Gwiazd. Wielkiej przyjaźni między nami nie było, ale normalnie rozmawialiśmy i piliśmy drinki. Poza parkietem na pewno się nie biliśmy, a przeciwko sobie rozegraliśmy przecież kilka kultowych meczów, jak np. ten, kiedy wygraliśmy we Włocławku jednym punktem, a Igor podobno groził sędziom białoruską mafią i go zawieszono (3. mecz półfinału w 1996 roku – przyp. red.)

Kosz potrafił wtedy budzić spore emocje! Zdarzyły Ci się wtedy jakieś ciekawe akcje związane z kibicami, zwłaszcza drużyn przeciwnych?

Parę razy zdarzyły się takie sytuacje, zwłaszcza z okresu, kiedy debiutowałem w lidze. Wtedy na pewno nie istniały takie podziały na sympatyków koszykówki i piłki nożnej, bo ci drudzy chętnie chodzili na nasze mecze. W Bytomiu kiedyś nam wybili szybę, to ich później ganialiśmy z naszymi kibicami po osiedlu (śmiech). W Poznaniu też biegaliśmy dookoła hali, ale tam na osiedle się już nie zapędzaliśmy, bo było trochę za mroczno (śmiech)

***

fot. maciejzielinski.infoBardzo ciekawią nas Twoje lata uniwersyteckie w Providence College. Czego najbardziej nauczyły Cię te lata pod względem koszykarskim?

Jak wyjeżdżałem z Polski, to nasza koszykówka ligowa wyglądała trochę tak, że każdy rzucał i zdobywał punkty i wygrywał ten, kto rzucił więcej. Nikt nie przykładał uwagi do obrony, a jak się minęło zawodnika w grze jeden na jeden, to do kosza trafiało się już łatwo. Nawet trenerzy nie naciskali za bardzo, żeby bronić. W college'u dowiedziałem się w bardzo brutalny sposób, co to jest ta obrona (śmiech). Bywały dni, że ćwiczyliśmy tylko zagrywki defensywne. Trzy godziny rzeźni! Ale to, czego się nauczyłem, pozwoliło mi później być przygotowanym na trenera Urlepa, który jak wiadomo, stawiał przede wszystkim na obronę. Kiedy innym ciężko było się przestawić, ja już wiedziałem, o co w tym chodzi.

Jaki był najlepszy zawodnik, przeciwko któremu grałeś na uniwersytecie?

Tutaj też ciężko się zdecydować, bo wielu było dobrych graczy. Grałem przeciw Allenowi Iversonowi, Rayowi Allenowi, który był naprawdę niesamowity w Connecticut. U mnie w drużynie niezły był Dickey Simpkins. Byli jeszcze Eric Williams, Michael Smith, Austin Croshere... Trochę mam tych kolegów, którzy grali potem w NBA. Simpkins to został nawet mistrzem z Chicago.

Michael Smith? To czasem nie ten sam, który później grał w Śląsku? Zagrał jeden, całkiem niezły mecz z Realem Madryt w Eurolidze i nagle już go nie było...

No ja też nie wiem, czemu on odszedł (śmiech). To też było dla mnie bardzo dziwne. Pamiętam, że trenerzy pytali się mnie o niego, bo miał już za sobą parę sezonów w NBA. To był gracz typowo defensywny, który miał dużo zbiórek, ale punktów to raczej zbyt dużo nie rzucał. Może ktoś pomyślał, że jak gość jest z NBA to zdobędzie kosmiczną ilość punktów, no ale o to było ciężko, zwłaszcza po trzech dniach treningów.

Zostańmy dłużej w temacie NBA. Skończył się lokaut, zawodnicy wracają na parkiety w Święta Bożego Narodzenia. Czy interesujesz się tą ligą, oglądasz mecze?

Z oglądaniem to jest naprawdę ciężko, bo różnice czasowe to jednak spory problem. Nie jestem jakimś wielkim fanem NBA, wolę uniwersytecką koszykówkę – jest bardziej dynamiczna. Na play-offy jeszcze się uaktywniam, ale sezonu regularnego już nie śledzę za bardzo.

Ale masz chyba jakąś drużynę, z którą sympatyzujesz?

Boston Celtics. Gra tam paru fajnych, oldskulowych zawodników.

Czy też jesteś zdania, że ogromna popularność NBA na całym świecie skończyła się wraz z zakończeniem kariery przez Michaela Jordana? Następcy nie widać, a w Polsce NBA ma już o wielu mniej fanów niż kiedyś.

Na pewno tak właśnie jest. Czasy, kiedy grał MJ to były złote lata NBA. On był wiodącym zawodnikiem, ale oprócz niego była cała masa świetnych koszykarzy, zwłaszcza ci, którzy grali w pierwszym Dream Teamie. W sporcie tak to już jednak jest, że musi nastąpić zmiana pokoleniowa. Cały czas przychodzą młodzi gracze, ale oni też potrzebują kilku lat, żeby wspiąć się na swój najwyższy poziom, a Jordana nie przebiją. Żeby stać się ikoną trzeba pograć wiele sezonów, związać się z jednym klubem. O to jest coraz trudniej teraz, kiedy gwiazdy migrują i nie jest łatwo kogoś przetrzymać na dłużej. Kłopoty takie jak lokaut też na pewno nie podnoszą popularności NBA.

To właśnie z tamtych lat wziął się twój pomysł na futbol amerykański czy to jakiś chwilowy wkręt? W Polsce ta dyscyplina praktycznie nie istnieje.

Futbol amerykański nie jest u nas popularny, ale kiedy byłem w Stanach, wszyscy moi koledzy z drużyny żyli tym sportem i też zacząłem go oglądać. Wytłumaczyli mi wszystkie zasady, mnie się ten futbol nawet spodobał, a kiedy już skończyłem karierę, dowiedziałem się, że jest we Wrocławiu drużyna. Stwierdziłem, że spróbuję i pomogę chłopakom w promocji zespołu.

Dobra zabawa?

Dobra, aczkolwiek bolesna. Ale ja lubię sporty, gdzie jest kontakt z przeciwnikiem (śmiech).

***

Zmieniamy temat. Kto jest Twoim ulubionym basistą Metalliki?fot. maciejzielinski.info

Zdecydowanie Cliff Burton. Lepiej niż on na „For Whom The Bell Tolls” nie da się zagrać. Kto wie, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby nie zginął w wypadku. Teraz jest legendą, a zmarł w wieku 24 lat. Mógł się przecież jeszcze rozwinąć, a wtedy...

Gitarzysta? Możemy wyjść poza Metallikę!

Tu już nie jest tak łatwo – riffy Hetfielda i Hammetta są dla mnie nie do zabicia. Ale oprócz nich jest wielu świetnych technicznie gitarzystów.

Jesteś fanem tylko tej starej Metalliki? Czy np. etap od „Kill'em All” do Czarnego Albumu to dla ciebie coś zupełnie innego niż twórczość od „Load” do późniejszych albumów?

Na pewno nie można powiedzieć, że to są jakby dwa inne zespoły, ale rzeczywiście zaczęli grać trochę inaczej. Pamiętam, jak wyczekiwałem na Czarny Album i po pierwszym przesłuchaniu prawie spadłem z krzesła ze zdziwienia, co to w ogóle jest (śmiech). Natomiast patrząc na to po latach, to właśnie dzięki tej płycie Metallica otworzyła sobie drogę na sam szczyt. Grając płytę „Master Of Puppets”, która dla mnie osobiście jest absolutnie albumem wszech czasów, nadal jednak pozostawali w takim zamkniętym kręgu fanów metalu.

Nie musimy Cię już w takim razie pytać o ulubioną płytę... Co sądzisz o płycie „St. Anger”, którą Metallica chciała powrócić do rdzennych, thrashowych korzeni? Udało im się to czy raczej było z tym ciężko?

Ta płyta w ogóle jest ciężka do przesłuchania jako całość, ale była chyba dla nich samych bardzo potrzebna – sytuacja była wtedy w Metallice nieciekawa, a oni chcieli wyrzucić z siebie tę całą złą energię.

Słuchałeś już albumu „Lulu” nagranego z Lou Reedem?

Nie, ja nawet jeszcze do niego nie podszedłem. Posłuchałem trochę w internecie, ale to raczej trudny temat. Obejrzałem jedno wykonanie na żywo i nie zabrzmiało to najlepiej... Boję się tego słuchać – Metallica gra, a Reed przeprowadza jakąś melorecytację, która z muzyką nie jest za bardzo powiązana.

Pamiętamy jeszcze stare „Bravo Sport” z lat 90. i tam był taki dział „25 pytań do”. Na pytanie „Kim bym był, gdybym nie był koszykarzem” odpowiedziałeś „gitarzystą w Metallice”. Sam grasz na gitarze?

Gram, o ile można to nazwać graniem. To bardziej takie przyśpiewki ludowe przy ognisku - „Hej sokoły” i te sprawy.

Interesujesz się jeszcze dokonaniami takich zespołów jak Sepultura, Slayer czy Anthrax?

Dalej śledzę stare sprawdzone kapele, ale tyle się teraz dzieje, że czasami nie nadążam. Ostatnio widziałem koncert Sepultury z nowym czarnoskórym wokalistą i bardzo dawał radę. Chociaż czy on jest nowy... ja najlepiej ich pamiętam z braćmi Cavalera, a teraz żadnego z nich nie ma w zespole.

Byli koszykarze, z którymi dzieliłeś muzyczne pasje? Nam Radek Hyży zasłonił kiedyś cały koncert Moby'ego, a Mirka Łopatkę spotkaliśmy na Maleńczuku.

Dominik Tomczyk słuchał metalu i razem jeździliśmy na koncerty, na ile oczywiście pozwalał nam na to czas. Będąc w rytmie meczowym, wiadomo, że nie za bardzo mogliśmy sobie na to pozwolić.

Kiedyś widzieliśmy cię na koncercie Dog Eat Dog. To było zdaje się cztery lata temu na Polach Marsowych. Kiedyś nosiłeś się bardzo rockowo, a już wtedy zacząłeś preferować strój bardziej hip-hopowy. To była jakaś zmiana muzyczno-wizerunkowa?

Byłem w Stanach przez trzy lata i tam naprawdę ciężko nie słuchać hip-hopu, czego dowodem byli moi koledzy z drużyny, ale tak naprawdę zacząłem słuchać tej muzyki pod wpływem Waldemara Kasty, który jest moim bardzo dobrym przyjacielem. On w pewnym momencie zaczął mnie katować polskim hip-hopem. To także przez Waldka poznałem Gurala i O.S.T.Rego, więc słucham głównie ich płyt. Z przyjemnością też pójdę na ich koncerty, innych artystów z tego nurtu muzyki po prostu nie znam.

Uważasz, że Kasta dobrze wypada jako konferansjer na galach MMA?

Myślę, że bardzo dobrze daje sobie radę. Udało mu się trafić w punkt i wydaje mi się, że nieźle tam się  przyjął.

Najlepszy koncert, na jakim byłeś w tym roku?

No trochę tych koncertów było i ciężko wybrać najlepszy... Ostatnio byłem na Acid Drinkers i bardzo mi się podobało.

Acidzi to Twoja ulubiona polska kapela?

Nie, ja słuchałem oczywiście ich płyt, ale też nigdy do końca nie byłem do nich przekonany. To był pierwszy raz, kiedy poszedłem na ich koncert. Znajomi mówili, że warto i rzeczywiście, było w porządku.

Widzieliśmy nawet na twoim Twitterze wpis „Ślimak zabija na garach”...

fot. TwitterŚlimaka to akurat lepiej kojarzę z Flapjacka. Z takich odkryć to ostatnio bardzo zaciekawił mnie taki muzyk, który się nazywa Hank Williams III. Świetny gość, wcześniej grał w Superjoint Ritual, a teraz ma kapelę punkową Assjack – wymiata!

A na ilu koncertach Metalliki w Polsce byłeś? Już parę razy grali...

Wszystkich? (śmiech) Jak nie na wszystkich, to prawie wszystkich. Ominąłem może dwa występy, najważniejsze, że byłem na Wielkiej Czwórce na Bemowie w zeszłym roku (Metallica, Slayer, Anthrax, Megadeth – przyp. red.). Nikt nigdy nie myślał, że to się stanie i po prostu musiałem być na tych koncertach, pomimo tego, że ten dzień był rocznicą mojego ślubu.

Zabrałeś żonę?

Moja żona nie słucha takiej muzyki i powiedziała, że nie pojedzie. Wytłumaczyłem jej, że bardzo ją kocham, ale to wyjątkowa sprawa – takie zespoły wystąpiły pierwszy raz razem i to na jednej scenie! Na szczęście była dla mnie bardzo wyrozumiała.

Rozmawiali:
Jerzy Ślusarski (jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)
Michał Przechera (michal.przechera@dlastudenta.pl)

PRZECZYTAJ PIERWSZĄ CZĘŚĆ WYWIADU Z MACIEJEM ZIELIŃSKIM >>

fot. 1,2,3,4,5 - maciejzielinski.info, 6 - Twitter

Dodaj do:
  • Wykop
  • Flaker
  • Elefanta
  • Gwar
  • Delicious
  • Facebook
  • StumbleUpon
  • Technorati
  • Google
  • Yahoo
Komentarzedodaj komentarz

Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Brak komentarzy.

video
FB dlaMaturzysty.pl reklama