Wybierz miasto
Sport Logowanie / Rejestracja
Znajdujesz się w ogólnopolskim wydaniu.

Ligowe Hop-Bęc (19.kolejka)

2011-03-22

XIX seria spotkań Ekstraklasy już za nami, ale na pewno będzie wspominana jeszcze przez jakiś czas. Oprócz paru niespodziewanych wyników, mieliśmy okazję doświadczyć awarii oświetlenia aż na dwóch obiektach, gdzie rozgrywane były mecze. Ciekawe czy na Euro 2012 też w pewnym momencie ktoś wyłączy korki? Albo ktoś przewróci się o betoniarkę przy linii bocznej?

O ile do sytuację w Chorzowie, gdzie panowała śnieżyca i jak zgodnie podkreślili dziennikarze „głównym bohaterem spotkania był pan na traktorze, który odśnieżał murawę”, można jakoś zrozumieć właśnie ze względu na panujące warunki, o tyle piłkarze Arki i Zagłębia mogą czuć się szczególnie poszkodowani, ponieważ... już drugi raz w meczu tych drużyn oświetlenie zaliczyło awarię. W poprzedniej rundzie w Lubinie – nota bene również na niedawno wybudowanym obiekcie – złośliwy elektryk opóźnił zakończenie spotkania. Złośliwi już wtedy nazwali lubiński obiekt „Lamp Nou”. Ten żart został przypomniany w tej kolejce, a ktoś równie kreatywny ochrzcił również chorzowski stadion stosownym imieniem - „Old Trafo”. No co? Jaka liga, takie żarty...

Warto jednak z grzeczności odnieść się do boiskowych poczynań wymienionych drużyn, ale naprawdę łatwiej pisać w tym wypadku o pogodzie i trafostacjach. Oba spotkania uratowało to, że padały w nich bramki, ale i tak mecze te były one nudne jak flaki z olejem – podane na dodatek na śniegu i po ciemku. W hucznie zapowiadanym (wielkim) śląskim derby Ruch Chorzów zdeklasował Górnika Zabrze, który chyba przez awarię świateł poczuł senność, bo podopieczni Adama Nawałki jeszcze jakimś cudem utrzymywali się przy wyniku 0:0 przez pierwszą połowę. Jednak chwilę po usunięciu ciemności zostali złapani przez gospodarzy z ręką w nocniku – Niebiescy z wielką łatwością zaaplikowali zabrzanom aż trzy gole.

Sobota zaczęła się meczu Polonii Warszawa z Widzewem Łódź. Nie wykorzystał okazji Piotr Stokowiec do zaprezentowania się warszawskim kibicom z najlepszej strony – beznadziejnie grająca Polonia w marnym stylu straciła punkty ze słabym Widzewem, który na dodatek przy Czarnych Koszulach wyglądał jak potentat ligi. Jednak Piotr Stokowiec, nie wiadomo dlaczego, nie traci optymizmu i twierdzi, że w grze Polonii widać postęp. Cóż, może takie słowa działają pozytywnie na Józefa Wojciechowskiego, ale kibiców przy Konwiktorskiej raczej zalewała krew, kiedy widzieli swój zespół bezradnie przeszkadzający Widzewowi. Zresztą, jacy kibice? Na Konwiktorską i tak nikt nie przychodzi, więc przynajmniej niewielu ludzi musi znosić grę Polonii.

Nie wiadomo jakim cudem swoją passę meczów bez porażki kontynuuje Śląsk Wrocław. Zespół po objęciu posady przez Oresta Lenczyka doznał cudownej przemiany i należy się poważnie zastanowić czy Ryszard Tarasiewicz miał aż tak złą rękę do zespołu czy Orest Lenczyk zawarł pakt z diabłem albo, co gorsza, owinął go sobie wokół palca. Prawda jest taka, że Śląsk nie gra porywającej piłki, ale jednak udało mu się pokonać solidną Lechię, o której do tej kolejki można było powiedzieć, że „jest na fali”. Nadmorska fala jednak rozprysła się o betonowe filary na Oporowskiej, fundując przy okazji gdańszczanom zimny prysznic. Śląsk teraz wyjeżdża na Lecha i jego piłkarze całkiem śmiało zapowiadają, że przedłużą passę meczów bez porażki. Ale skoro w zespole strzelają bramki Sebastian Mila i Piotr Ćwielong, to znaczy, że będą działy się cuda.

Wspomniany Lech gościł u siebie Jagiellonię Białystok, dla której był to mecz, który miał odpowiedzieć na to najważniejsze dla mężczyzn pytanie – czy jeszcze damy radę. Przez długi czas nikt nie kwapił się, żeby gościom z Białegostoku odpowiedzieć, jednak znalazł się jeden odważny, który dał głos nawet dwa razy. Semir Stilić pogrążył Jagiellonię, chyba ostatecznie grzebiąc jej szanse na mistrzostwo. O ile sytuacja w tabeli nie wygląda tragicznie, o tyle gra i wyniki Jagi z silnymi zespołami pokazują tendencję spadkową Żubrów. Problemem w Białymstoku jest także, co smutno stwierdzić, wybujałe ego Michała Probierza, który za wszelką cenę chce być najważniejszą osobą w klubie i ciągle stara się gnoić Tomasza Frankowskiego. W Poznaniu wymyślił sobie, że zdejmie Franka z boiska i w jego miejsce wprowadzi Bartłomieja Pawłowskiego, który mógłby być spokojnie synem Frankowskiego, gdyby napastnik zechciał go adoptować. Jaga leci w dół, natomiast Lechowi jeszcze się wydaje, że może w tym sezonie coś ugrać. W Poznaniu odgrażają się, że po raz 129842198. w tym sezonie zmienią murawę przy Bułgarskiej i wreszcie Lech będzie grał jak z nut. Z geniuszem taktycznym Jose Bakero. Powodzenia.

Zdecydowanie lepszym dyrygentem jest Jurił Szatałow, jednak i tu zachodzi podejrzenie, że sprzedał to i owo diabłu, bo fizyczną niemożliwością jest tak dobra gra Cracovii w tej rundzie, w dodatku z wyższą wersją Marcina Cabaja w bramce. A jednak – na stadionie przy Kałuży ma miejsce jakaś dziwna magia, bo Pasy grają na zero mając Wojciecha Kaczmarka w bramce (tak zwana „Gra na zero – poziom hard”), strzelają bramki mając w ataku Bartłomieja Dudzica i tak dalej. Z całej tej bandy najbardziej kompetentny wydaje się Jurij Szatałów, ale do niego akurat nic nie mamy – poza podejrzeniami zaprzedania duszy za wyniki Cracovii. Koronie trzeba oddać to, że... i tak jej nie było na boisku. Piłkarze Marcina Sasala nie stworzyli ani jednej bramkowej sytuacji – wszystko byłoby ok, bo niewiele lepsi byli tego dnia w ofensywie gospodarze z Krakowa. Ale od czego ma się bramkarza! Zbigniew Małkowski zaliczył pierwszego w życiu hat-tricka – trzy babole, które znacząco ułatwią Cracovii utrzymanie to na pewno gest dobrego serca, ale Małkowski chyba trochę mylnie zrozumiał weekendową akcję na stadionach „Twoja krew – Moje życie”. Bo dobre uczynki można robić nie krzywdząc swoich. Naprawdę Panie Zbigniewie!

Skoro już o krwi mowa, to... mogła ona zalać Macieja Skorżę i Roberta Maaskanta. Niby wszystko było ok – w sobotę wszyscy potracili punkty, więc można było co nieco odskoczyć w tabeli. Niedziela, słońce, stosunkowo łatwi rywale. Nic z tych rzeczy. Legia koncertowo spartoliła mecz w Bełchatowie, który gospodarze również z dobrego serca chcieli warszawianom oddać. Najpierw Łukasz Sapela zrobił Legii karnego, ale Ivica Vrdoljak pomyślał, że skoro kosztował okrągłą bańkę, to może okazać się równie miłosierny i jedenastkę zmarnować. Potem już w rolę miłosiernych Samarytan wcielali się obrońcy Legii. Najpierw Inaki Astiz pokazał Marcinowi Żewłakowowi, że przy 10 lat starszym napastniku jest równie szybki jak pociąg towarowy i dał mu strzelić gola, a potem cały blok obronny Legii zamienił się w tyczki slalomowe i Maciej Małkowski mógł strzelić kolejnego efektownego gola.

Na pewniaka do Bytomia pojechała Wisła, która jednak szybko przekonała się, że wcale nie będzie tak kolorowo. O tym, że nie była to kolejka dobra dla bramkarzy mógł się przekonać nowy bramkarz Białej Gwiazdy Sergei Pareiko, który znacząco ułatwił (pewnie też z dobrego serca) zdobycie bytomianom dwóch goli. Podobno w sektorze Wisły po drugim golu kibice radośnie krzyknęli „Mariusz wrócił!”, ale zaraz potem przypomnieli sobie, że Mariusza Pawełka niezbyt lubili i w sumie właśnie przegrywają 1:2 z kandydatem do spadku. Skórę Pareice uratowali do spółki Kirm (śliczny gol) i Małecki (śliczny chłopiec, ale gęba niewyparzona), a w Wiśle przypomnieli sobie, że nigdy nie będą mieli dobrego bramkarza. Może w Krakowie ktoś się machnął przy podpisywaniu paktu z mocami nieczystymi? Tak czy siak – Wisła mimo wszystko zyskała jeden punkt przewagi, bo grupa pościgowa w tabeli to raczej patałachy i wyszło na to, że punkty do lidera odrobili... Lech i Śląsk. Dajcie spokój z taką ligą.

Bramka kolejki:

Przynajmniej było na co popatrzeć. Najładniejszym golem tej kolejki było trafienie z rzutu wolnego Andraża Kirma, ale niewiele zabrakło też Maciejowi Małkowskiemu.

Asysta kolejki:

Podanie Sebastiana Mili do Piotra Ćwielonga. Bo skoro Ćwielong strzela bramkę, to ktoś mu musiał podać tak, że nie dało się tego zepsuć.

Interwencja kolejki:

Krzysztof Kotorowski po strzale Thiago Cionka. Kotorowski ma to do siebie, że bramkarzem jest raczej mało solidnym, ale jak już coś wyciągnie, to ma spokój przynajmniej na miesiąc. Potem obroni dwa karne z Azerami i ma spokój na cały sezon. Konkurentów ma godnych siebie, więc nic tylko spokojnie dożyć emerytury.

Babol kolejki:

Oczywiście Zbigniew Małkowski. Nie wypada się tak znęcać nad człowiekiem, który zagrał swój najgorszy mecz w życiu, ale... Małkowski ma swoje za uszami, bo już w Szkocji kibice śmiali się z niego, że „nawet dziecka nie dali by mu potrzymać”, co pokazuje – po pierwsze – dziwny stosunek Szkotów do dzieci, a – po drugie – że coś z tym Małkowskim jednak jest nie tak.

I na koniec:

Czeka nas tydzień przerwy na reprezentację (ładna mi przerwa), więc wszyscy delikwenci mogą dokładnie przemyśleć swoje grzeszki z tej kolejki, a było ich trochę w tej kolejce. Do Ekstraklasy wracamy dokładnie 1 kwietnia. Nie skomentuję tego faktu.

Jakub Filipowski

Dodaj do:
  • Wykop
  • Flaker
  • Elefanta
  • Gwar
  • Delicious
  • Facebook
  • StumbleUpon
  • Technorati
  • Google
  • Yahoo
Komentarzedodaj komentarz

Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Brak komentarzy.

video
FB dlaMaturzysty.pl reklama