Wybierz miasto
Sport Logowanie / Rejestracja
Znajdujesz się w ogólnopolskim wydaniu.

Słowenia - Polska. Krajobraz po bitwie

2009-09-10

KOMENTARZ
Chwila po zakończeniu meczu Słowenia-Polska. Podobno nie należy silić się na komentarze na gorąco, w emocjach, ale podobno również nie wypada grać w takim stylu jak Polacy w Mariborze. Zresztą - „grać" to niestety za duże słowo w odniesieniu do poziomu jaki zaprezentowali polscy zawodnicy. I wcale nie jest to złośliwość.

Zamiast koncentrować się na przebiegu meczu i fatalnej postawie Polaków, należy raczej zadać sobie pytanie o to czy przypadkiem fatalna porażka nie odzwierciedla naszego miejsca szeregu. Jeszcze niedawno wszyscy jak jeden mąż podnieśli lament, że polskie drużyny już w sierpniu odpadły z rywalizacji w europejskich pucharach. Teraz definitywnie zakończyła się dla nas walka o wyjazd do RPA. A wcześniej afera korupcyjna...

Od dawna futbol reprezentacyjny, wbrew wszelkiej logice, dostarczał nam jedynej radości w dziedzinie piłki kopanej. Polskie drużyny klubowe z reguły słabo radziły sobie w Europie i poza dobrymi występami pojedynczych drużyn, takich jak zeszłoroczny Lecha, nie mieliśmy się czym chwalić. Warto przypomnieć, że ostatni dobry sezon polska drużyna klubowa miała... w sezonie 2002/03. Tak, tak - to jeszcze czasy Wisły Henryka Kasperczaka. Potem tylko czasami udawało nam się awansować do fazy grupowej ówczesnego Pucharu UEFA lub trochę namieszać za czasów jeszcze pucharowej formy tych rozgrywek, tak jak uczynił to Groclin. To tyle. Naprawdę, tylko tyle. Nie wspominając już o tym, że od x lat żadna polska drużyna nie grała w Lidze Mistrzów. Coraz mniej piłkarzy z polskim paszportem w ogóle gra w tych rozgrywkach. Niedawno Marek Saganowski strzelił pierwszego od prawie czterech lat polskiego gola w tych elitarnych rozgrywkach. Tak więc, poza chlubnym wyjątkami w Europie jesteśmy chłopcami do bicia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że za każdym razem liczymy na cudowną odmianę losu i psioczymy, kiedy nasi odpadną z europejskim średniakami. A my średniaków nie mamy prawa ogrywać, bo zaliczamy się do grupy słabeuszy.

Ten stan rzeczy odzwierciedla suma punktów zdobytych w rankingu UEFA. W rankingu uwzględniającym wyniki drużyn klubowych za ostatnie pięć lat, Polska zajmuje obecnie 26. miejsce. Dokładnie w środku europejskiej stawki. Przed nami są między innymi Izrael, Cypr, Słowacja, Austria, Dania, Bułgaria. Za nami chociażby: Chorwacja, Bośnia, Gruzja, Węgry. Oczywiście można się upierać, że ranking do końca nie oddaje siły krajowej piłki, bo - dla przykładu - Węgrzy mają swojego reprezentanta w Lidze Mistrzów w tym sezonie, a Chorwacja przecież ma o wiele silniejszą drużynę narodową od naszej, i tak dalej. Może jednak warto przez chwilę pomyśleć i uderzyć się w pierś - statystyka w futbolu na pewno nie gra, ale wiele mówi o tym, co dzieje się na boisku. Skoro nie jesteśmy w pierwszej piątce, dziesiątce czy nawet dwudziestce w klubowej piłce w Europie, to może faktycznie nie zdobędziemy w najbliższym czasie mistrzostwa świata?

Tak samo jak dla polskiej drużyny klubowej sukcesem jest awans do fazy zasadniczej europejskich rozgrywek, tak dla naszej kadry spełnieniem marzeń jest awans do światowego lub kontynentalnego czempionatu. W futbolu nikt nie zadowala się połową sukcesu, a już na pewno nie nasi piłkarze i trenerzy. Za każdym razem po awansie, nasi zapewniają, że jadą po medal i tym razem nie będzie kompromitacji. W 2002 nas zlali, w 2006 nas zlali, w 2008 - tu niespodzianka - także nas zlali, a w 2010 roku na całe szczęście będziemy mogli oglądać jak kompromitują się inni. Pogódźmy się z tym: przez najbliższe kilkanaście, jeżeli nie kilkadziesiąt lat możemy awansować na dużą piłkarską imprezę tylko wtedy, jeżeli się nam poszczęści i wylosujemy słabą grupę albo nasi przeciwnicy będą cierpieć na kryzys formy. Tak było w każdych kolejnych eliminacjach. Wyjątkiem był awans do mistrzostw w Niemczech, gdzie podczas eliminacji ponieśliśmy tylko dwie porażki ze zwycięzcami grupy - Anglią. Nasza siła była jednak szybko weryfikowana podczas samego turnieju.

Ostatnie zwycięstwo na takowym odnieśliśmy przeciwko USA w 2002 roku, kiedy nota bene już nie graliśmy o nic oraz w 2006 przeciwko Kostaryce - w identycznej sytuacji. Naszymi sukcesami, z których należy się cieszyć są więc same awanse. A my w szale radości zaczęliśmy wymyślać plany minimum i miejsca na podiach. Polskiemu kibicowi naprawdę trudno otworzyć oczy i zrozumieć, że jego ukochana drużyna jest w rzeczywistości słaba. To widzieliśmy w obecnych eliminacjach - bez problemu umieliśmy ograć jedynie słabiutkie San Marino.

Naszym problem jest więc nie brak zawodników na odpowiednim poziomie. My gramy dokładnie na swoim poziomie! Wynik i styl gry dokładnie odzwierciedlają umiejętności oraz pozycję polskich piłkarzy. Wystarczy spojrzeć w jakich klubach grają piłkarze „słabych" reprezentacji takich jak Irlandia Północna albo Słowenia. Życzę polskim piłkarzom takich klubów. Nie wspomnę tu już o reprezentacji Słowacji, bo nazwiska takie jak Hamsik, Sestak, Vittek i Mintal zna po prostu niemal każdy kibic na Starym Kontynencie. Z polskich nazwisk dalej kojarzą Latę, Bońka i Smolarka, ale tego starszego oraz Artura Boruca i Jakuba Błaszczykowskiego. Jeżeli nasi piłkarze „kiszą się" w słabych klubach, również oczywistym jest, że niczego się tam nie nauczą. To samo tyczy przecież naszej ligi, która częściej pauzuje niż gra, a jak już gra, to mecze i tak są ustawione. Tak, przesadzam. Ale chcę, żeby wszyscy zobaczyli obraz nędzy i rozpaczy jaki roztacza się nad naszą piłką - tutaj przez długie lata nic się nie zmieni. Gramy za mało, system szkolenia jest do niczego, a polscy piłkarze są słabi. Chociaż te słowa brzmią jak lament, to niestety są prawdą.

Kolejną kwestią, jest mentalność. Sławetna, polska mentalność, która została odmieniona przez wszystkie przypadki, ale z którą nikt i nic nie może sobie poradzić. Szkoda miejsca i czasu na opisywanie o co chodzi, lepiej raczej zastanowić się co z tym wszystkim zrobić. Paskudną chorobę trawiącą dusze naszych sportowców miał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmienić zagraniczny szkoleniowiec. I... udało się, ale do czasu. Jak to zwykle bywa, po awansie górę wzięła jednak polska natura i zaczęła się wielka olewka, a wisienką na torcie były baty podczas mistrzostw Europy.

Tutaj wypada, żebym także ja uderzył się w pierś. Po przegranym kontynentalnym czempionacie byłem zwolennikiem pozostawienia Leo Beenhakkera na stanowisku. Twierdziłem, że przegrał właśnie z krnąbrością polskich zawodników i to nie jego wina - nawet pomimo fatalnej selekcji. Wierzyłem, że zgodnie ze słowami Leo, wreszcie wyjdziemy z drewnianych domków, zaczniemy grać ten internaszonal lewel, czymkolwiek by on nie był i przejdziemy z ciemnej strony księżyca na tę jasną. A dziś jesteśmy w ciemnej jaskini. Leo ma już ciepłą posadkę w Rotterdamie, więc mógł od dłuższego czasu mieć polską kadrę w tej samej ciemnej, w której my teraz jesteśmy. Z drugiej strony, trudno się człowiekowi dziwić, jeżeli każdy zwalniał go średnio 189432 razy w tygodniu. Istnieje tez ryzyko, że Beenhakker zaraził się „polactwem" i jemu nie chciało się tak samo jak naszym.

Co więc robić? Mecz ze Słowenią pokazał nam albo jacy jesteśmy słabi, albo jak naszym się już nie chce grać pod wodzą Holendra. Tak czy siak, czeka nas zmiana selekcjonera i być może zmiana postawy naszych piłkarzy. Nowy bat, nowa nadzieja, nowe paliwo. Ale silnik dalej jest zatarty. Silnik od Syrenki niedługo będzie napędzał Ferrari czy choćby Volkswagena. Będziemy udawali, że nie umiemy grać w piłkę i może znowu zrobimy wynik ponad stan. Ale chciałbym jednak doczekać do momentu, kiedy oberwiemy będąc lepszymi, a nie wygramy będąc słabszymi. Na to się niestety nie zanosi, ze względów jakie przytoczyłem powyżej. Nasza piłka jest słaba i nie powinniśmy płakać, że przegraliśmy eliminacje. Wróciliśmy na swoje miejsce, po paru tłustych latach zresztą.

Martwić może jedynie styl, bo jeżeli nawet nieśmiertelny Dariusz Szpakowski wylewa swoje żale na antenie TVP, to znaczy, że jest źle. Może nam być przykro jedynie za styl, bo nie zaprezentowaliśmy jedynego atutu jaki posiadaliśmy - nie walczyliśmy. Umiejętności stały niestety po stronie Słoweńców, a ten fakt niestety wynika ze złego systemu szkolenia. Ale jeżeli w dwóch meczach naszych najlepszym zawodnikiem jest Euzebiusz Smolarek, który ostatnimi czasy trenuje... w ogródku, to trudno się dziwić temu wszystkiemu. Dowcip polega na tym, że Ebi miał szczęście ominąć „polskie szkoleniowe piekło". Dopóki nie zmienimy podstaw, nie mamy co liczyć na dobre rezultaty w przyszłości. Chyba, ze będziemy liczyć na farta.

Jakub Filipowski
(jakub.filipowski@dlastudenta.pl)

Dodaj do:
  • Wykop
  • Flaker
  • Elefanta
  • Gwar
  • Delicious
  • Facebook
  • StumbleUpon
  • Technorati
  • Google
  • Yahoo
Komentarzedodaj komentarz

Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Brak komentarzy.

video
FB dlaMaturzysty.pl reklama