Mundial na dobre jeszcze się nie zaczął, a balon nadziei polskich kibiców pękł jak mydlana bańka. W pierwszym dniu MŚ reprezentacja Polski przegrała z Ekwadorem 0:2. Rozczarował nie tylko wynik, ale też styl gry naszej drużyny. Żeby myśleć o awansie z grupy, biało-czerwoni musieliby 14. czerwca co najmniej zremisować z Niemcami , co na dzień dzisiejszy wydaje się niemożliwe.
Selekcjoner Paweł Janas wystawił teoretycznie najsilniejszą jedenastkę, wybierając system 4-5-1 z osamotnionym Maciejem Żurawskim w ataku. W pomocy zagrali między innymi Szymkowiak oraz Krzynówek i to właśnie ten ostatni wziął na siebie ciężar gry w pierwszych kilkunastu minutach spotkania. Biegał dużo na lewym skrzydle, wymieniał się z partnerami krótkimi, szybkimi podaniami i wnosił dynamizm do gry Polaków. Natomiast krytykowany za brak formy Szymkowiak grał słabo i nerwowo, psując dużo piłek. Nerwowość udzielała się zresztą w polskiej drużynie prawie wszystkim, co przełożyło się na brak dokładności podań w ataku i brak okazji strzeleckich. Momentami nasza drużyna grała na siłę i zbyt kombinacyjnie, natomiast naciskany Ekwador ograniczał się do długich wrzutek w pole karne Artura Boruca.
Zaskakująco pewnie spisywała się obrona Polaków. Do czasu. W 25 minucie spotkania, po rzucie z autu, jeden z piłkarzy Ekwadoru przedłużył głową lot piłki tak, że w polu karnym Polaków dopadł do niej Tenorio i z odległości około trzech metrów pokonał głową bezradnie interweniującego Boruca. Od tego momentu reprezentacja naszego kraju paradoksalnie przestała stosować pressing, a Ekwadorczycy zwolnili tempo gry wymieniając między sobą długie podania po ziemi. Role odwróciły się i to Polska zaczęła szukać rozwiązania każdej akcji w długich, najczęściej zbyt głębokich i niecelnych podaniach górą. I tak jak podopieczni Janasa nieźle radzili sobie w grze powietrznej na własnej połowie, tak pod bramką rywali przegrywali większość pojedynków. W naszej ekipie na tle ogólnej nieporadności w kreowaniu akcji i odbiorze piłki wyróżniał się Euzebiusz Smolarek. Na co dzień piłkarz niemieckiej Borussi Dortmund grał w piątek zadziornie i z determinacją, często wracając się na własną połowę i angażując w obronę. W 36. minucie przypłacił to żółta kartką za zbyt ostry atak na przeciwnika. Na przerwę Polacy schodzili do szatni przy stanie 1:0 dla Ekwadoru i bez ani jednego strzału oddanego na światło bramki rywala.
W drugiej połowie obraz gry podopiecznych Janasa nie zmienił się. Wolne tempo rozgrywania akcji, zbyt częste podania do tyłu wynikające z pressingu Ekwadorczyków oraz dziura między liniami obrony, a pomocy nie sprzyjały kreowaniu sytuacji strzeleckich. Mimo to nadzieje 35 tysięcy polskich kibiców zgromadzonych na Arena auf Schalke w Gelsenkirchen odżyły, gdy w 53. minucie po prostopadłym podani sam na sam z bramkarzem drużyny przeciwnej znalazł się Krzynówek. Polak trafił do siatki, ale sędzia gola nie uznał, niesłusznie dopatrując się minimalnego spalonego. W ten sposób dopełnił się obraz bezradności w drużynie biało-czerwonych. Dziwi fakt, że w takiej sytuacji to nie Paweł Janas lecz Luis Fernando Suarez jako pierwszy dokonał zmian na boisku, wprowadzając w 63. minucie Kaviedasa w miejsce strzelca bramki Tenorio. Selekcjoner Janas poszedł za jego przykładem dopiero 4 minuty później, zmieniając Jelenia za Sobolewskiego. W 77. minucie trener Polaków wpuścił na boisko Kosowskiego, który zmienił Krzynówka.
W rezultacie gra naszej reprezentacji nieco się ożywiła, a w sercach polskich kibiców na moment odżyła nadzieja. Fani zgromadzeni na trybunach obiektu w Gelsenkirchen fantastycznie wspierali biało-czerwonych i zaczęli nawet śpiewać hymn Polski, gdy w 80. minucie Delgado ustalił wynik spotkania na 2:0, wykorzystując najpoważniejszy błąd linii defensywnej Polaków w całym meczu. Trzy minuty później Janas dokonał ostatniej zmiany, ściągając Żurawskiego i wprowadzając Brożka. I choć było już po meczu, Polacy do ostatniej chwili walczyli o honorowego gola. Najbliższej zdobycia go byli Jeleń i Brożek, jednak w końcówce meczu pierwszy z nich trafił w poprzeczkę (86. minuta), a drugi w słupek (91.).
Przed meczem z Ekwadorem wszyscy od kibiców, przez komentatorów, na piłkarzach skończywszy podkreślali, że aby awansować do drugiej rundy mundialu, Polacy będą musieli zdobyć w pierwszym meczu co najmniej jeden punkt. Celu nie zrealizowali - nie zdobyli żadnego punktu, stracili dwie bramki i zajmują ostatnie miejsce w grupie. Są za to na najlepszej drodze, aby powtórzyć scenariusz drużyny Jerzego Engela z Korei i Japonii sprzed 4 lat. Tylko co na to kibice?
Polska - Ekwador 0:2 (0:1)
Bramki: C. Tenorio (24.), Delgado (80.)
Sędzia: Toru Kamikawa (Japonia)
Widzów: 50000
Polska
1. Artur Boruc, 4. Marcin Baszczyński, 6. Jacek Bąk, 2. Mariusz Jop, 14. Michał Żewłakow, 7. Radosław Sobolewski (66 - 21. Jeleń), 8. Jacek Krzynówek (78 - 5. Kosowski), 10. Mirosław Szymkowiak, 15. Ebi
Smolarek, 16. Arkadiusz Radomski, 9. Maciej Żurawski (83 - 23. Brożek)
Ekwador
12. Cristian Mora 3. Ivan Hurtado (69 - 2. Guagua), 4. Ulises De La Cruz, 8. Edison Mendez, 11. Agustin Delgado (83 - 6. Urrutia), 14. Segundo Castillo, 16. Luis Valencia, 17. Giovanny Espinoza, 18. Neicer Reasco, 20. Edwin Tenorio, 21. Carlos Tenorio (65 - 10. Kaviedes)
zdjęcie: fifaworldcup.yahoo.com
Mateusz Protasiuk
(mateusz.protasiuk@dlastudenta.pl)